Mam na imię Franek, uczęszczam do Gimnazjum nr 5 w Szczeinie. Wzięłem udział w tegorocznym konkursie SSPZ, w którym wygrałem rejs żaglowcem ''Pogoria'' po Morzu Śródziemnym. Do konkursu zachęciła mnie moja pani od fizyki Grażyna Szyndel która prowadzi kółko morskie w mojej szkole i bardzo chciałbm jej za to podziękować, ponieważ gdyby nie ona, nie przeżyłbym tej ogromnej przygody! Przed rejsem nie miałem wiele wspólnego z morzem, byłem tylko pare razy na żaglówce i to na krótko. Nigdy nawet nie zastanawiałem się jak to jest być marynarzem, żeglować po morzach, zawijać do coraz to nowszych portów i nonstop czuć kołysanie. Już niedługo miałem się tego dowiedzieć.
W piątek piętnastego maja pojechałem do Katowic, skąd odjechał autokar wraz z innymi uczestnikami tego rejsu. Byli to różni ludzie z całej Polski. Niektórzy mieli lat dwadzieścia pare, a najmłodsi piętnaście. Miałem okazję poznać welu wspaniałych ludzi i odwiedzić miejsca, które zawsze chciałem zobaczyć.
Gdy przyjechaliśmy autokarem do Civitavecchii, naszą czterdziesto osobową załogę szkoleniową podzielono na cztery wachty, które miały na przemian: wachtę bosmańską (pomaga się bosmanowi w drobnych naprawach statku), gospodarczą (trzeba sprzątać cały pokład i przyżądzać posiłki), oraz nawigacyjną (odpowiada ona za kierowanie statkiem).
Na drugi dzień po zakwaterowaniu na ''Pogorii'' i przejściu szkolenia z zakresu bezpieczeństwa wyruszyliśmy w kierunku Bonifacio na Korsyce. To był mój pierwszy raz na morzu, więc poczułem się troche dziwnie. Z każdej strony była woda i non stop kołysało. Oczywiście po dwóch godzinach rejsu złapała mnie choroba morska...
Następnego dnia zawinęliśmy do Bonfacio. Gdy zszedłem na ląd, od razu zrobiło mi się lepiej, ale zauważyłem, że gdy stoję, czuję jakby świat się pode mną kołysał. Miasto było naprawdę piękne, jeżeli kiedykolwiek będziecie na Korsyce, to je odwiedzcie.
Kolejnego dnia wypłynęliśmy w kierunku wybrzeża Francji. Podczas tego odcinka rejsu bujało tak strasznie, iż niemal chodziliśmy po ścianach. Czułem się tak okropnie, iż cały dzień przeleżałem na koi nic nie jedząc i nie mogąc wstać. Gdy dopłynęliśmy do zatoczki między Monako i Nicei, pogoda się poprawiła, a ja w końcu odżyłem. Po tamtym dniu nie miałem już choroby morskiej. Zakotwiczyliśmy w tej zatoczce, a kapitan powiedział, że jutro wszyscy zostaniemy przetransportowani pontonami na ląd i będziemy mogli zwiedzić Monako. Niestety, o czwartej nad ranem rozpętała się burza i wiał taki deszcz, iż kotwica oderwała się od dna. Trzeba było wstać wyjść na pokład i wykonywać rozkazy oficera.
Rano morze sie uspokoiło i mogliśmy znów rzucić kotwicę. Było to niezapomniane wrażenie, bo choć wszyscy byliśmy mokrzy i przemarznięci, to przeżyć burzę na morzu to na prawdę ciekawe doświadczenie. Byłem w Monako, ale okazało sie, że połowa państwa jest zablokowana przez eliminacje do Formuły 1, a wszystkie Mc Donaldy były w zablokowanej strefie, więc byłem zmuszony szukać innego pożywienia. W końcu w drodze powrotnej znalazłem jakiś supermarket i tam spożyłem swój prowizoryczny obiadek.
W kolejnych dniach płynęliśmy wzdłóż lądu do Imperii, by zatankować... (uwaga!) 11 ton paliwa! Następnie udaliśmy się do Nicei, gdzie zakończyliśmy rejs. Ten etap podróży podobał mi się najbardziej, ze względu na to, że w końcu przyzwyczaiłem się do bujania i mogłem wraz ze wszystkimi pracować w swojej wachcie.
W całym rejsie najbardziej podobało mi się stawianie żagli oraz wchodzenie na reje wraz z kolegami i koleżankami z całej Polski. Mimo iż był to z pewnością najtrudniejszy tydzień w moim życiu, niezamieniłbym go na żaden inny. Jeżeli się uda, to za rok znów udam się w podobny rejs i zachęcam do tego wszystkich któży to czytają, bo naprawdę, warto!
Franek Majewski
Rejs dofinansowany przez Miasto Szczecin