Wachta IV
Dzień 1 - 2 - 3
… Zaatakowani przez publiczne media wbiliśmy się w najciemniejsze zakątki statku jak szczury uciekające przed wkurzonym bosmanem. Pogoda nie dopisywała , a jak na złość trzeba było udawać że coś się robi.
Uff… W końcu wypłynęliśmy … Tjaa… tylko po to żeby zepsuł nam się silnik a następnie po to by zacumować na cały dzień w porcie.
PORT
Słów kilka o tym co zdarzyło się w porcie : po zacumowaniu zauważyliśmy wrogi okręt wojsk rosyjskich czyhający tylko na naszą zgubę , zmuszeni do ucieczki ukryliśmy się w ,,Porcie Anioła” ( oczywiście po wzięciu ciepłego prysznicu ) w którym i Niemcy i Rosjanie odcisnęli swe piętno , niestety najgorsze miało nadejść wkrótce… do portu przybyły także 2 okręty niemieckie odcinając nas tym samym od jakiejkolwiek drogi ucieczki … Przerażeni zakradliśmy się na teren wroga z kamerą i czołgiem w postaci wózka, nieopodal dalej zauważyliśmy kapitana z oficerami wracającego z trudnymi do identyfikacji napojami które oczywiście miały służyć jako środki dezynfekujące a papierosy miały dawać żar do usuwania gigantycznych pijawek morskich z powierzchni ciała…
Szwalnia
Po ucieczce z portu pod osłoną nocy musieliśmy wpłynąć na rozległe morze gdzie wielkie fale usiłowały zatopić nasz statek , przerażając nawet naszego mechanika który dzielnie walczył z wodą nagromadzoną pod pokładem … Walczyliśmy z 4 żywiołami nieomal jak lwy z : wodą , wiatrem , kapitanem i bosmanem… kiedy na okręcie zostaliśmy już tylko my , ci najdzielniejsi statkiem zawładnęła tajemnicza siła która zmieniła nasz okręt w jedną wielką szwalnie gdzie wszyscy haftowali za burtę swe najwybitniejsze dzieła ( dzięki czemu uradowany kuch miał dużo mniej roboty w kambuzie :D ) Wyczerpani i nie wyspani trwaliśmy na posterunku gdzie co rusz atakowały nas rozdrażnione głodem siły wyższe …
Po ciężkiej nocy i poranku zerwani przez bezlitosnego kapitana wyszliśmy na pokład by zaplatać warkocze , przy okazji odkryliśmy także groźną odmianę turkucia podjadka której kilka osobników zagnieździło się w naszym żaglu… Po wyroku skazującym nas na pracę , turkucie uciekły przerażone osobami które usilnie próbowały złożyć żagiel w ogon anioła ( hmm w zasadzie dziwne i podejrzane zainteresowanie bosmana aniołami trzeba będzie zbadać , istnieją świadkowie którzy twierdzą iż jest on aniołkiem Charliego ( podobnież sam tak mówił zauważony na pokładzie ))
Jest godzina 18 , siedzę tu i spisuje nasze syzyfowe prace dla potomnych … ja ostatni ( chwilowo bo chwilowo ale ostatni ) wolny człowiek na tym okręcie …
Wachta I
„W Kambuzie”
Pobudka. Siódma rano kiedy cała reszta śpi wstajemy, aby przygotować śniadanie dla całej załogi łącznie 24 osoby.
Przygotowanie posiłku dla tak dużej liczby osób to na prawdę nie lada wyczyn. Na śniadanie jajecznica z 50 jajek i do tego pokrojony na małe kosteczki boczek. Wszystkim smakowało nikt się nie zatruł. Czas na mycie garów, wcześniej wspomniałem, że gotowanie dla 24 osób to nie jest łatwa sprawa, ale sprzątanie po nich to już w ogóle masakra!
Co najgorsze zanim skończyliśmy zmywać naczynia, trzeba było zabrać się do przygotowań obiadu. Pora obiadowa jest najgorszą porą dla wachty kambuzowej, ponieważ jest jeszcze więcej jedzenia do przygotowania i jeszcze więcej garów do pozmywania. Najedzeni pysznościami przygotowanymi przez kambuz, wyruszyliśmy na wycieczkę do pobliskiego "Fortu Anioła". Poznaliśmy jego historię i przy okazji historię Świnoujścia, która swoją drogą jest bardzo ciekawa.
Powróciwszy na nasz piękny jacht, znów do garów (-.-) aby przygotować kolację. Z kolacją musieliśmy się spieszyć, ponieważ na wieczór zaplanowany był wypływ z portu. Gary jeszcze mokre schną na suszarce, a tu już dzwonek na zbiórkę. Szybko przygotowaliśmy kuchnię do rejsu i stawiliśmy się na pokładzie.
Koniec drugiego dnia kwarantanny.